niedziela, 11 maja 2014

A co dalej? | Kostka

Siedem lat po wydarzeniach opisanych w epilogu…
Kocha się za nic.
Nie istnieje żaden powód do miłości.
Konstancja i Simon Tischer byli małżeństwem prawie siedem lat. Ich życie było spokojne w porównaniu do tego, co działo się nim złączył ich Bóg. Dziewczynki rosły jak na drożdżach, a Simon nie zmądrzał ani trochę.
-Mamo, dobrze wiesz, że nie lubię marchewki. – obrażona siedmiolatka założyła ręce na piersi i patrzyła na mnie oskarżycielsko swoimi ciemnymi oczami. –Marchewkę lubi Katie.
-Przepraszam. – mruknęłam, zamieniając talerze córek.
-Ja tam lubię nawet kalafiora. – oznajmiła Isabel, wbijając widelec w marchewkę, po czym napełniła pomarańczowymi fragmentami jamę ustną.
-Grzeczna dziewczynka. – pochwaliłam jedną z córek, wyszczerzając się do niejadka. Zamieniałam talerze dziewczynek, licząc na szybkie zniknięcie jedzenia. 
-Taaatooo! – krzyknęła Katie. – Mama, faworyzuje Isę!
Westchnęłam, zajmując miejsce za stołem. Chwilę po słowach młodszej córki ( Katie była młodsza o dwie minuty) do naszej kuchni, której ściany pokryte były zieloną tapetą, wkroczył Simon, przyglądając nam się jak zawsze miał w zwyczaju, gdy Katie próbowała mu coś wmówić.
-Przesadzasz. – skarcił ją wzrokiem, zasiadając za stołem.
-To prawda. – wsparłam Szymka. Jak ja dawno nie nazywałam go Szymkiem. Teraz robiła tak tylko Pola i jej Krzyś. –Kochamy was obie tak samo.
-Ale mnie bardziej. – Isabel, wsadziła sobie kawałek mięsa z kurczaka do ust.
-Nie kłam! – Katie rzuciła ją kawałkiem swojego kalafiora. Westchnęłam, spoglądając znacząco na męża. Tak wyglądał praktycznie każdy wspólny obiad.
-Dość. – zarządził surowym głosem pan Tischer, jak przystało na głowę rodziny. –Zjeść to w spokoju, potem umyć się i zawiozę was do Marysi.
-Przepraszam. – powiedziały równocześnie a ja uśmiechnęłam się blado. Takie kłótnie zdarzyły im się bodajże od pół roku. Były na etapie, w którym nie mogły pojąć, że dwie osoby można kochać tak samo, a każdy najdrobniejszy gest w jedną ze stron powodował płacz „A mnie to już nie kochasz!”.
 Dziewczynki w umiarkowanym spokoju dokończyły obiad, po czym wraz z Simonem opuściły dom a ja zabrałam się za sprzątanie.
W chwili, kiedy zastanawiasz się czy kogoś kochasz, przestałeś go już kochać na zawsze.
-Wróciłem! – oznajmił mi tak dobrze znajomy głos. Wrócił od Kubiaków, gdyż wcześniej obiecał dziewczynką, że zawiezie je do ich córki Marysi.
-Dobra! – odparłam, ścierając ze stołu. Myślałam, ze nigdy nie przyzwyczaję się do obowiązków Pani Domu, ale jakoś to poszło i w sumie nawet nie jest tak źle jak mogłoby się wydawać. Po krótkiej chwili pojawił się z kuchni z szelmowskim uśmiechem. Wspominałam, że nic się nie zmienił?
-Nie wiesz jak bardzo chciałem się ich pozbyć na jedno popołudnie. – oznajmił uwodzicielskim tonem, zbliżając się w moim kierunku. No wiedziałam, że bez powodu nie jest taki radosny na myśl o wywiezieniu bliźniaczek do Michała i Moniki.
-Ty nadal o jednym. – westchnęłam, piorunując go wzrokiem. –Człowiek chciałby się zrelaksować chwilą spokoju…
-Powiesz mi, że to nie jest relaks? – pocałował mnie w czoło, drapiąc kilkudniowym zarostem. Nie zareagowałam, więc musiał zaatakować w mój najczulszy punkt(podejrzewam, że nie tylko mój).
-Simon…
-Ciągle nie masz ochoty! – warknął wściekle, przerywając moje usprawiedliwienia . Do tej pory jakoś znosił moje odmowy, ale miał prawo się zdenerwować. Odmawiałam mu już od miesiąca. Czasem mieliśmy etapy tzw. „łóżkowej przerwy” i z każdym razem bardzo się denerwował. –Może jesteś w ciąży? – zmarszczył brwi, przyglądając mi się uważnie.
-Zwariowałeś. – prychnęłam. –Nie chce więcej pieluch po tym, co przeszliśmy z bliźniaczkami.
-Zauważyłbym, gdyby coś się zmieniło.
Zamilkliśmy na chwile. Dziś akurat nie było to, że nie miałam ochoty, ale po prostu nie mogłam. Kochałam dziewczynki i to mi wystarczało. Budzenie się co dwadzieścia minut do każdej przez rok skutecznie zniechęciło mnie do niemowląt mimo, że kochałam je nad życie.
-Obiecaliśmy sobie żadnych więcej pieluch.
-Ale nie rezygnację z seksu. – zrezygnowany usiadł na krześle. –Odkąd urodziły się dziewczynki zero radości. Na początku rozumiałem, ale teraz już nie.
-A ruszysz swój seksowny tyłek jak znowu trzeba będzie wstawać co dwadzieścia minut? – zmarszczyłam brwi. Uśmiechnął się nieznacznie. Chyba popełniłam błąd nazywając jego cztery litery seksownymi.
-Co czterdzieści, nie jestem snajperem.
Zamilkłam. Podejrzewam, ze rozkminiał naszą rozmowę przez tydzień, żeby znaleźć odpowiedź na każdy mój argument. Nie skomentowałam jego słów, bo wiedziałam, ze nie wygram. Najlepszym pomysłem było nie brnięcie dalej w jego grę i ucieczka do ogrodu.
-Może mnie już nie kochasz, co?
Głupi. Głupi. Głupi. Idiota. Jestem jego żoną. Kocham go odkąd go poznałam. Jak może wątpić w naszą miłość, nawet jeśli czasem mamy jakieś kryzysy.
-Jak możesz w to wątpić?! – krzyknęłam. Do moich oczu napłynęły łzy. Może on przestał mnie kochać? Łzy płynęły niekontrolowanym strumieniem.
-Kostka, przepraszam. – szybko znalazł się przy mnie i przytulił mnie do swojej klatki piersiowej.
-Zostaw mnie! – wyrwałam mu się i uciekłam do naszej sypialni. Rzuciłam się na łóżko i zatopiłam twarz w poduszce. Pociągałam nosem. Wiem, że nie jestem ani idealną matką, ani żoną, ale nie mógł mi zarzucić, że go nie kocham. Usłyszałam dźwięk mówiący o tym, że trzasnął drzwiami. Świetnie, zamiast tu przyjść do mnie to wyszedł.
Kochać kogoś, to przede wszystkim pozwalać mu na to, żeby był, jaki jest.
Wrócił. Nie wiem ile to trwało, ale wrócił. Wkroczył do naszej sypialni z kwiatami i usiadł na skraju łóżka.
-Przepraszam.
Nie zareagowałam. Wziął głęboki oddech. Zabierał się do kontynuacji.
-Kocham cię i muszę ci pozwolić być tym kim jesteś, bo kocham taką ciebie. – pochylił się nade mną, kolejny raz dzisiejszego dnia całując mnie w szyję. –Jesteś moim buntownikiem.
-Wiem, że jestem nie do zniesienia.
-I tak cię kocham. – takie słowa są muzyką dla uszu, nie tylko dla mnie, ale dla każdej kobiety, gdy słyszy je od ukochanego faceta. –Obejrzymy jakiś film?
-A dziewczynki?
-Są w niebo wzięte, że mogą spędzić noc u wujka Kubiaka. – spojrzałam na niego a on uśmiechnął się cwaniacko.
-Tylko uważajmy…
Tam, gdzie jest miłość, nie ma przeszkód nie do pokonania.
-Mamusiu, zaraz chyba znowu zwymiotuję.
-Spokojnie, księżniczko. – powiedziałam pokrzepiająco do Katie. Cała nasza rodzina cierpiała na grypę żołądkową. Kiedy Isa oświadczyła, że jest jej niedobrze Simon wybuchnął niepohamowanym śmiechem. Zbyt dobrze wiem, co mu się przypomniało. Jakieś siedem lat temu oboje wymiotowaliśmy, tylko, ze u mnie prawdopodobnie nie była to grypa żołądkowa.
-Idź do pokoju. – poleciłam jej. –Masz tam miskę, ręczniki i wodę. Zaraz do ciebie przyjdę. – cmoknęłam córkę w czoło. Pokiwała głową, poprawiła misia Stasia, którego miała pod pachą i powędrowała po pokoju. Miała na sobie zieloną piżamkę z wizerunkiem Kubusia Puchatka.
Podeszłam do drzwi łazienki i zapukałam do drzwi.
-Żyjecie?
Po chwili z łazienki wyszła Isa, w swojej niebieskiej piżamce i z misiem Jasiem.
-Ja tak, ale nie wiem jak tatuś.
-Idź do Katie. – uśmiechnęłam się lekko. – Zaraz przyjdę – dziewczynka szybko zniknęła a ja weszłam do łazienki i zobaczyłam bladego jak ściana Simona, który siedział na podłogowych płytkach.
-Jak się czujesz, Szymku ?
-Czemu ciebie to nigdy nie bierze? – powiedział cicho. –Ja mam zawsze pecha.
Bo bez miłości nie ma życia.
-Wróciłem! – oznajmił Szymek. Zagryzłam dolną wargę. Wspominałam, że studiował? Po karierze siatkarskiej zamarzyła mu się informatyka. Nie chciał się stać kurą domową i żyć na moim utrzymaniu. Rozumiałam go.
-Chodź tu! – poleciłam. Kilka sekund późnij pojawił się w kuchni i zobaczył        moją zdenerwowaną minę.
-Co się stało? – ściągnął brwi. –Coś z dziewczynkami?
-Nie. – pokręciłam przecząco głową. – Są u pani Krysi.
-Dlaczego? – zdziwił się. –Dziś jest czwartek.
-Bo muszę cię zabić. – stanął jak wryty, słysząc moje słowa. Posłałam mu mordercze spojrzenie.
-Co znowu zrobiłem? – jęknął zrezygnowany. Z tylnej kieszeni wyciągnęłam prostokątną rzecz, którą położyłam na stole. Natychmiast znalazła się w dużych dłoniach rozgrywającego.
-Mieliśmy uważać…
-Żartujesz, prawda?  - spojrzał na pozytywny test ciążowy jak wryty. Pokręciłam przecząco głową. Położył rzecz na stole, poczym zbliżył się do mnie i przytulił. Pocałował mnie w czoło, po czym wziął na ręce.  
-Będę tatą!
-Pragnę zauważyć, ze już jesteś… - wykrztusiłam, kiedy obracał nas wokół własnej osi. –Simon, błagam, bo znowu zwymiotuję. – Wspominałam,  że historia zatoczyła koło, bo prawdopodobnie kiedy oni mieli grypę żołądkową, to ja zmagałam się z zawirowaniami żołądkowymi spowodowanymi ciążą.
-Przepraszam. – uśmiechnął się do mnie radośnie, wpijając się w moje usta. –Dlaczego się nie cieszysz?
-Nie spodziewałam się..
-Nie wierzę, że nie stęskniłaś się za zmienianiem pieluch, kolkami i pierwszymi uśmiechami. – powiedział pewnym siebie głosem.
-Ale tym razem idziesz rodzić ze mną.
-Pójdę. – powiedział pewnym siebie głosem. –Chodź tu. – przyciągnął mnie do siebie i pocałował w czubek nosa.
-Będę gruba.
-Możesz ważyć nawet tonę i tak będziesz moja.
-Bo nikt inny mnie nie zechce.
-Nikomu cię nie oddamy. – zapewnił mnie ciepłym głosem.
-Simon, ja nie chcę. – upierałam się słabym głosem.
-Ale ja zawsze chciałem.
Żyje się po to, żeby być szczęśliwym.
Siedzieliśmy w salonie. Nerwowo spoglądałam na Simona. Miałam nadzieję, że Pola niczego nie zauważy. Jadłam sernik i popijałam go zieloną herbatą, modląc się w duchu, aby mnie nie zemdliło. Czułam jakieś niewytłumaczalne opory przed powiedzeniem Tego Poli i Kubie.
-Ciocia, apa! – trzylatek pojawił się koło mnie jak duch. Miał włosy Poli i jej rysy twarzy, ale nos, usta i oczy po swoim tacie. Wyciągnęłam ręce w jego kierunku, ale wracający z kuchni Szymek uniemożliwił mi to, gdyż sam go wziął.
-Ciocia, nie może cię wziąć na ręce.
-Simon! – pisnęłam.
Pola i Kuba spojrzeli na siebie, po czym na nas. Z pokoju dziewczynek dobiegło wołanie, aby Krzyś wrócił. Zastanawiałam się jak wytrzymywali z nimi w szkole skoro mieszały języki jak ja sos, żeby się nie przypalił.
-Chodź młody, kobiety się o ciebie dopominają. – powiedział do siostrzeńca i zaniósł go do bliźniaczek.
-O co mu chodziło? – Pola uniosła jedną brew. Uśmiechała się od ucha do ucha. Myślę, że już wiedziała o co chodzi. Zawsze wiedziała, co mi chodzi po głowie. Byłyśmy przecież siostrami, bardzo zżytymi siostrami.
-No, bo Simon…
-Nie protestowałaś! – dobiegł mnie jego śmiech z kuchni.
-Nie kłam!
-No Kuba, chyba wygrałam. – wyszczerzyła się do swojego męża.
-Szlag. – udał, że go to obeszło. –Raz postawiłem, że nie…
-Zaraz, zaraz. – oburzyłam się. –O co chodzi?
-Nie ważne. – usiadła obok mnie. –Ustalę to z nim w domu.
-Byle nie tak jak my! – Szymek wrócił z kuchni i zajął miejsce po mojej drugiej stronie. –Na Wielkanoc będzie nas już pięcioro.
-Cudownie! – ucieszyła się Pola i objęła mnie. Kuba przybił piątkę z Siomen. Faceci.
Filip Tischer przyszedł na świat 03.03.2022 roku, 3 tygodnie przed terminem. Simon nie spełnił swojej obietnicy i nie wspomagał Kostki, ponieważ zemdlał. Żona nie zapomniała mu tego do końca życia.

Mimo, że wszystko zostało już powiedziane to też coś napisałam. Teraz, to już koniec ich losów, ale nie koniec naszej współpracy. <3 


5 komentarzy:

  1. hahah :D FIlip *.* i Bliźniaczki *.* i Krzysiu Popiwczak xD niezła ekipa :D

    OdpowiedzUsuń
  2. To nie przypadek, że zamarzyło mi się tu wejść o tej porze. To musiał być znak. Cieszę się, że takie cudowne dokończenie tej historii się tu znalazło, takie, które zamyka wszystko już całkowicie i doszczętnie. Kurde, nie wyobrazacoe sobie jak bardzo polubiłam to opowiadanie. Zaglądanie tu co niedziele było w moim planie dnia na każdą niedziele i strasznie brakowało mi tego w ostatnim czasie. Teraz też będzie brakować, ale czuję też radość, bo wiem, że wrócicie, że to nie koniec tej współpracy. Kurde, tęskniłam. Kostka i Simon jak zawsze idą swoim tępem życia. Witamy małego Filipa na świecie! A jeżeli chodzi o Pole i Kubę.. cieszę się, że odnaleźli siebie nawzajem. Będę tu wracać. Na pewno. Często.

    OdpowiedzUsuń
  3. jejujejujejujejujeju! Nie wiem, czy tu jeszcze wchodzicie, ale napiszę komentarz!
    Koleżanka dała mi linka do Was i dzisiaj jest czwartek, a zaczęłam w poniedziałek *_*
    Zajebisty! Jak była pierwsza scena łóżkowa Kostki i Simona, a jak Kuba pocałował Polę w piwnicy u dziadka to miałam ochotę zrobić duże 'AWWWWW' w samochodzie :D
    No co by jeszcze pisać.. Ryczałam, jak Kuba chciał odpocząć od Poli i jak Kostka nie przyjęła oświadczyn (tych pierwszych).
    No jeju jeju jeju *_* Szkoda, że koniec, bo kochałam niewyżytego Simona i dobre wychowanie Michała Kubiaka. :D
    Jeju, fajnie by było, jakbyście przeczytały ;)
    Pozdrawiam, pozdrawiam, pozdrawiam i moooocno Was ściskam! :**
    Truskawka :*

    OdpowiedzUsuń
  4. tak bardzo lubie to opowiadanie, że przeczytałam je całe jeszcze raz! Fajnie by było gdyby powstało coś waszego jeszcze :)

    OdpowiedzUsuń